Kochani za nami "długi weekend" . Nam oczywiście nie robi żadnej różnicy czy weekend ma trzy czy więcej dni, i tak spędziłyśmy go walcząc z infekcją. Na szczęście u Madzi widać poprawę, mnie natomiast jeszcze trzyma. Tak przysłowiowym "bokiem" wyszedł nam niepotrzebny pobyt we wrocławskim szpitalu. W piątek tak dla kontroli zrobiłyśmy morfologię. Najbardziej ucieszył Madzię wynik hemoglobiny bo aż 13,9, jak nigdy dotąd, leukocyty po dwudniowej przerwie bez zastrzyku zleciały z 26,47 na 2,90 i pewnie jeszcze spadną, płytki odbiły ładnie bo mamy już 164. Teraz najważniejsza sprawa to zaliczyć badania w Warszawie i modlić się o ich dobry wynik. Madzia czeka już na oficjalne zakończenie leczenia, ale nie wiemy co jeszcze lekarze planują w naszej sprawie. Chciałabym wierzyć tak jak ona, że już najgorsze za nami, że będzie zdrowa i nie wróci nigdy ta straszna choroba i okropne leczenie. Czasami jestem tego pewna, a innym razem paraliżuje mnie strach, myśli o wznowie spędzają sen z oczu, tym bardziej, że wiem jak teraz walczą nasi znajomi wojownicy - Ala i Miłoszek. Pomódlmy się o siłę dla nich, o łaskę uzdrowienia i dla Madzi o dobre wyniki badań. Trzymajmy kciuki za kolejne cykle naszych pozostałych wojowników Julci, Igii, Aluni, Krzysia i innych.
Nie pisałam Wam wcześniej, że podczas naszego pobytu we Wrocławiu, pewnego wieczoru przyjechał Grzesiu w ciężkim stanie. Niestety czasami rodzice są zbyt lekkomyślni, nieuważni a może nie oceniajmy. Jednym słowem mama źle odczytała wyniki i w odpowiednim momencie nie zgłosiła się z nim na przetoczenie płytek, krwi. Na efekt nie trzeba było długo czekać, na szczęście Grześ to silny chłopak, został zabrany tam gdzie zabiera się dzieci z Bujwida, kiedy dzieje się coś złego na oddział intensywnej terapii przy ul Skłodowskiej. Jak później się okazało Grześ miał zapalenie płuc, nie wiem czy jeszcze tam leży ale jak wychodziłyśmy z oddziału, tam był . OITD to miejsce bardzo źle kojarzone przez rodziców dzieci z Bujwida. Ponoć opieka i cała reszta bez zastrzeżeń jednak złą sławę zyskało przez to, że rzadko które dziecko stamtąd wracało. Niestety znów dotarła do mnie zła wiadomość o chłopcu, który prawdopodobnie przez nieodpowiedzialność swojej mamy odszedł. Piter -bo tak go nazywaliśmy był dobrym szpitalnym kumplem Grzesia, bardzo często był naszym towarzyszem gier planszowych, miał 17 lat i prawdopodobnie koniec leczenia. Bardzo to smutne, niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz