Jak zwykle jest po północy, jednak dla mnie wciąż środa.
W naszym przypadku nie istnieje powiedzenie " do trzech razy sztuka", no może biorąc po uwagę trzykrotne czekanie na wyrok czyli biopsję. Nasze wyniki na środę to WBC 1,90 HB 11,3, PLT 229. Na język rodzica do chemi potrzebujemy minimum 2,00 WBC (leukocyty), dlatego też z wielką nadzieją patrzymy na jutrzejszy dzień a właściwie dzisiejszy.
Na szczęście nasze sąsiadki z sali nadal trzymają dla nas łóżko, a pocieszką dla Madzi, oprócz towarzystwa Igi i jej mamci jest prawie codzienna wizyta Mikołajów, prawdopodobnie dziś ma być też Doda.
Bardzo pozytywnie odbieram akcję wszystkich Fundacji i starających się w nich wolontariuszy, doceniam ich pracę, że mają chęć podarować naszym dzieciom kawałek świata, który rozsypał im się w dniu diagnozy.
My rodzice kleimy ten świat na nowo, pomagają nam lekarze , psycholodzy i właśnie bezinteresowni ludzie, z którymi się zaprzyjaźniamy. Dzień chemii z atrakcjami już nie jest taki okropny. Madzia czuje chemię w gardle ale pozytywnie skierowane myśli, oderwane od tego co nad nią wisi i truje jednocześnie lecząc to połowa sukcesu, żeby brnąć dalej, nie poddawać się i mieć to w końcu za sobą.
Pozdrawiamy super dziewczyny z Fundacji "Mam marzenie" z Wrocławia, cudownych ludzi z Fundacji "Herosi" i Fundacji "Spełnionych Marzeń" obie z Warszawy. Jest tu jeszcze kilku wolontariuszy np. Panie które raz na jakiś czas przyjeżdżają ze swoim ekspresem do kawy. Rodzicom proponują kawkę a dzieciom batonika, soczek, uśmiech i rozmowę, chociaż Panie mówią łamaną polszczyzną.
Naprawdę ta okropna choroba jest zła i niszczy moje dziecko, zresztą każde z jakimkolwiek nowotworem, ale poznawanie w tym wszystkim takich ludzi, pozwala wierzyć że nie jesteśmy z tym sami. Ktoś nas rozumie i pomaga dźwignąć się do góry. Przyznam, że kiedy moje nogi przekroczyły te już właściwe drzwi sali nr 6 na oddziale onkologii we Wrocławiu, kiedy przyszedł lekarz wówczas nas prowadzący i oznajmił Madzi min., że jedyne co powinna wiedzieć z tego leczenia to to, że wypadną jej włosy i wymienią jej kość, a niedługo po nim weszła Pani psycholog i oznajmiła, że działa tu taka Fundacja, która spełnia marzenia chorych dzieci itd. Nie wytrzymałam szybko wyszłam z sali, żeby Madzia nie widziała jak łzy lecą mi ciurkiem. Pomyślałam sobie - kobieto o czym ty teraz do nas mówisz, marzenia jakie marzenia, świat mi się zawalił a moje dziecko ma myśleć o marzeniu, które zdąży się ziścić czy może nie. Okropne to były dni. Madzia długo nie określała swojego marzenia ponieważ po pierwszej chemii z gratisowym rota wirusem prawie miesiąc nie mogła dojść do siebie. Nie jadła , nie piła, nie przyjmowała leków doustnych, w ogóle nie miała siły otworzyć oczu. Modliliśmy się żeby do nas wróciła. Tego się nie da opisać i nawet nie próbuję. Nawiązuję tylko do Fundacji i moich pierwszych odczuć. Ale później zrozumiałam, że to ma sens i wielką moc. Dziecko walczy i czeka aż ono się spełni, ma motywację, cel który jest tym światełkiem w ciemnym tunelu szpitalnej rzeczywistości. Nasze marzenie w marcu skończy rok, ma cztery króciutkie łapy i długość półtora jamnika, ale jest sensem Madzi życia, powodem, dla którego trzeba się leczyć wracać do domu i wyleczyć się tak, żeby móc z nim chodzić na spacery i zabierać na wycieczki.
DZIĘKUJEMY !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dziękujemy Corgisiowej Rodzinie, Pani Agacie, od której dostaliśmy Hachiego, Państwu Filipiak min. za jego dostarczenie Pani Mirosławie za zaangażowanie w sprawie realizacji marzenia i wszystkim hodowcom welshów i pembroków (proszę mi wybaczyć skróty) oraz naszym aniołom Pani Grażynce, Oli i Natalii i osobom im pomagającym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz